niedziela, 29 sierpnia 2010

GÓRY - SWYSTOWY SAD

Znam wiele magicznych i zaczarowanych miejsc, jednym z nich jest
Swystowy Sad.


Trafiliśmy tam spragnieni gór, dzikości i zieleni.
Tu zaczyna się nasza przygoda w Beskidzie Niskim,
dokładnie Ropki 10. Widzicie dom?

          Tabliczka pokaże drogę i rozbudzi wyobraźnię zaproszeniem na domowe ciasto.


      Tu, w sercu Łemkowszczyzny takie tabliczki to norma, a ciasto rzeczywiście było,
      czekało na nas po kolacji! Pyszne! Wstyd przyznać, zjedliśmy pół blachy.
      Mijamy drewniany mostek i już jesteśmy, na miejscu! Po dziesięciu godzinach
      w pociągu czuję się jakbym dotarła na koniec świata.
                  
             
                                     Warto było! Ślicznie, aż zapiera dech w piersiach.

sobota, 28 sierpnia 2010

DOM I OGRÓD

Nie wiem czy pelargonie to moje ulubione kwiaty (tyle ich na ziemi), ale potrafią mnie wprowadzić w zupełnie niezwykły nastrój.


A tu, w Swystowym Sadzie wyglądały z każdego parapetu.


Każdego ranka pani Grażyna, gospodyni dworku, rozpalała pod węglową kuchenką, a ja wpatrywałam się w wielki niebieski czajnik, wyczekując aż woda zacznie bulgotać. Pierwsza kawa!



Siadaliśmy na wspólne śniadanie w wielkim drewnianym salonie, otwartym na cztery strony świata, a za oknem zielone góry cichutko wołały. O tych wspólnych posiłkach napisze więcej, bo to część filozofii właścicieli, którzy w ten prosty sposób integrują gości. I to działa! Na początku cisza. Przy kolejnym posiłku przełamana pojedynczym słowem, a później robi się zwyczajnie, tak domowo, a rozmowy prowadzone przy stole - niezapomniane!


Dzieci od rana do wieczora biegały po ogrodzie zasypanym płatkami wiśni. Bo to miejsce prócz tego, że niezwykłe, bardzo przyjazne dzieciom.


Igor upodobał sobie drabinkę zawieszoną na drzewie. Proste drewniane szczebelki przewleczone sznurkiem.
Byliśmy tu w maju - zielone kwitnące góry obsypane białymi płatkami. I zapach wiosny, tej pierwszej, obudzonej. Kąpiele w strumyku, dzikie kwiaty, kozy i pyszne jedzenie.


Bez telewizora, dzwoniącej komórki (zasięgu brak) i sklepów, przypomniałam sobie ile ciszy jest we mnie, harmonii i spokoju. Tu, w Swystowym Sadzie staliśmy się na powrót częścią prawdziwego świata - Natury.
I nikomu uśmiech nie schodził z twarzy!

piątek, 27 sierpnia 2010

MY UKRYCI WŚRÓD GÓR

Co robiliśmy całymi dniami? Zupełnie nic i wszystko. Radość nas rozpierała na tę zieleń woków, tysiące małych drobiazgów zaspokajało głód estetyki. A Tymi nie mógł się nadziwić tej wolności i dzikości.


W Swystowym sadzie nawet zabawki są drewniane, przypominające dawną lekkość i prostotę życia.
Wózek zrobił furrorę i wcale się nie dziwię, sama chciałabym taki mieć.


To niezapomniane chwile, pełne słodyczy, wiatru. Pod niebieskim niebem.


Tymi prócz roweru często zaglądał do mniejszego domku dla gości. Bo następną zasada gospodarzy jest zaufanie, wiec wszystkie drzwi są otwarte. Można więc zaglądnąć w każdy kącik.
Tymi skakał po pochyłych ścieżkach jak mała koza.
Bałam się z początku, a później stało się tak, że to on nas prowadził.
Obok stał dwurodzinny domek także dla gości - mogłabym w takim zamieszkać! Tymi lubił tam zaglądać i wspinac się po drabinkowych schodach na górę.



A kiedy zbliżał się wieczór siadaliśmy przed kominkiem, czytaliśmy książki (świetna biblioteka), układaliśmy drewniane klocki i rozmawialiśmy o chmurach, Bogu, wyprawie w góry albo milczeliśmy zaklęci pięknem tego miejsca.


Tu dzieci zapomniały o telewizji, komputerze i sklepach, a w drugi dzień pobytu pytały, czy w Swystowym Sadzie zostaniemy na zawsze? Niezbyt to możliwe, ale czemu by nie stworzyć swojego "swystowego sadu". Życie, które cieszy.